środa, 27 października 2010

2016

Opóźnienie, którym obarczyłem wypowiedź na temat kuriozalnej decyzji, wykluczającej Łódź z wyścigu o miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016, tylko częściowo wynika z lenistwa (nie twierdzę, że nie jest to większa część), w pewnej mierze zaś z konieczności osiągnięcia pewnego dystansu do sprawy, dystansu pozwalającego przynajmniej na niewtrącanie wulgaryzmów, cisnących się na usta podczas komentowania tej co najmniej zastanawiającej decyzji.

Przyznam, że od początku niezbyt wierzyłem w możliwość zwycięstwa Łodzi; po pierwsze, głęboko zakorzenione stereotypy, dotyczące naszego miasta i od lat kreujące jego niekorzystny wizerunek w kraju, wciąż są bardzo silne; po drugie, trochę powiązane z pierwszym- kilka miast, o znaczniejszym (dłuższym, bardziej znanym) dorobku historycznym wydawało się konkurentami trudnymi do przeskoczenia ze względu na dającą się odczuć w atmosferze tematów około-ESK pewnego rodzaju "konieczność" położenia nacisku właśnie na historyczną stronę zagadnienia; po trzecie w końcu- i być może najważniejsze- w ciągu paru ostatnich miesięcy Łódź utraciła kilka wydarzeń kulturalnych (Camerimage, Festiwal Dialogu Czterech Kultur), które były ważnymi atutami w rozgrywce. Łódź nadrabiała co prawda entuzjazmem- i to na wszystkich szczeblach, szczególnie widoczna była znajomość i poparcie aspiracji przez formalnie niezaangażowanych w projekt Łodzian- czy faktycznym bogactwem kulturalnym, wynikającym z nowszej niż średniowieczna czy renesansowa, niestety mniej u nas docenianej historii, jednak nie sądziłem, żeby to wystarczyło... Byłem jednak przekonany, że łódzka aplikacja wystarczy na wejście do wąskiego grona kilku miast, spośród których zostanie wybrany ostateczny zwycięzca.

Brak Łodzi w wąskim gronie jest zaskakujący, krzywdzący i niezrozumiały. Niezrozumiały tym bardziej, że w finale znalazła się np. Warszawa, miasto które do wyścigu włączyło się z dużym opóźnieniem, zaprezentowało delikatnie mówiąc niezbyt wiele, a właściwie jedynym- oprócz faktu, że Warszawa jest stolicą Polski- argumentem przemawiającym za tą kandydaturą jest to, że w razie jej wyboru samo miasto dorzuci znaczne fundusze na organizację wydarzeń kulturalnych. Ergo: mamy tu do czynienia z rodzajem jawnej korupcji, ponieważ zamiast względów merytorycznych zaważyły najpewniej względy czysto finansowe, wsparte ewentualnie przekonaniem, że nie wypada, by Warszawa odpadła zbyt wcześnie.

Ciekaw jestem czy przekonanie nie jest szersze ("nie wypada, żeby stolica z kimkolwiek przegrała") i czy przypadkiem Warszawa, swoją stołecznością i zasobami finansowymi nie wygrała już konkursu, mimo że jest jednym z najgorszych, jeśli nie najgorszym kandydatem.

Jakby nie patrzeć, odpadnięcie również Torunia mocno sugeruje, że zaangażowanie danego miasta było dla jurorów kwestią drugorzędną. Kwestie pierwszorzędne spowija tajemnicza mgła i raczej nie widać oznak wskazujących na możliwość jej rozwiania. Najprawdopodobniej przyjdzie więc pogodzić nam się z faktem, że wszelkie starania, angażowanie licznych grup ludzi i tworzenie ciekawych projektów są co prawda godne pochwały, ale kiedy przychodzi co do czego, decyzje podejmowane są za zamkniętymi drzwiami na podstawie niejasnych kryteriów tudzież osobistych powiązań, ewentualnie wspartych przesłankami finansowymi.

Właściwie nie powinniśmy mieć do nikogo pretensji- wszak w Polsce to zwykły sposób załatwiania większości spraw i trudno się spodziewać, by specjalnie dla łódzkich ambicji zrobiono wyjątek. Tym razem ten zwyczaj dotknął sprawy, w którą zaangażowanych było wiele osób- dlatego zabolało; nie ma co się jednak oszukiwać, zwykle w podobny sposób rozwiązuje się sprawy (np. znane wszystkim przetargi "publiczne", których zahaczające o kuriozum warunki dziwnie ułatwiają zwycięstwo jednej firmie, eliminujące inne) dużo większego kalibru, na które jako opinia publiczna nie zwracamy uwagi, ale w których chodzi o znacznie większe pieniądze. Po prostu nasze polskie piekiełko (zwane szumnie "rozkładem państwa" itp.) raz na jakiś czas musi przeciąć się ze sferą publiczną; raz na jakiś czas musi zaboleć, ale niestety nie oznacza to, że tylko raz na jakiś czas zdarza się choroba.

W każdym razie nie ma co się martwić przynajmniej tym, że porażka wynikała z zaniedbań osób zaangażowanych w projekt czy niedostatecznego poparcia społecznego; jest to istotne o tyle, że szkoda by było, gdyby na skutek tej fatalnej decyzji zwichnięta została widoczna przez ostatnie kilkadziesiąt miesięcy chęć działania na rzecz miasta, wykazywana przez naprawdę liczne grono Łodzian. Miejmy nadzieję, że wysiłki podejmowane ostatnio przez zespół zajmujący się przygotowywaniem łódzkiej kandydatury takiemu scenariuszowi zapobiegną.

Brak komentarzy: